poniedziałek, 7 listopada 2011

aborcja = in vitro

To było gdzieś kole grudnia, na miesiąc przed rozpoczęciem codziennego kłucia brzucha penami hormonalnymi, które miały wystymulować moje jajniki do wytężonej pracy przed punkcją i zapłodnieniem in vitro. Jechałam taksówką do knajpy, gdy zadzwonił telefon- dzwoniła J., której nie widziałam ze dwa lata. Chciała mi powiedzieć, że jest wieczór, siedzi sama w domu i właśnie wzięła tabletki wczesnoporonne, aby usunąć pięciotygodniową ciążę. Jej starsze dziecko śpi, nikogo nie ma w domu, a ona się boi, co będzie dalej.

W historii J. zatrzymałam się na etapie ślubnej kiecki i faceta, który został ojcem dla jej dziecka z pierwszego związku. Fajny gość, poukładany, byli ze sobą parę lat. Co jakiś czas mówili o wspólnym dziecku, wyglądało to naprawdę dobrze.
Potem J. zaszła w ciążę i okazało się, że facet J. wyobrażał to sobie jednak inaczej. Przede wszystkim to nie on jest w ciąży i naprawdę, niech J. lepiej coś z tym zrobi, bo nie powinna mieć złudzeń, że on z nią zostanie i  będą wspólnie wychowywać dzieci.
W dniu, w którym J. wzięła tabletki facet J. poszedł na nocną imprezkę, życie stwarza wiele pięknych możliwości i w ogóle wszyscy chyba to rozumiemy.

*

Kilka dni temu na jednym z for dedykowanych niepłodnym ktoś wkleił petycję TAK dla kobiet z prośbą o podpisanie.
Wzbudziło to rozliczne reakcje. Jednoznaczne.

straszliwie mnie wkurza pseudofeministyczny bełkot o tym, ze tylko prawo do aborcji daje mi możliwość być wolna i wyzwoloną kobietą... jasne - kobiety na traktory! Ogólnie mam liberalne poglądy... nawet bardzo liberalne, ale uważam, ze taki bełkot robi wielką krzywdę nam kobietom. feminizm powiniem polegać na docenianiu siły i piekna kobiecości w swej naturalnej postaci, a nie sztucznym upodabnianiu jej do męskosci

a dziecko nie miało prawa do życia? A może to jeszcze nie było dziecko, to był embrion, zlepek komórek, takie coś co dopiero miało być dzieckiem. Może więc wcale nie straciłam dziecka w 12tc tylko embrion, coś co mogło być dzieckiem.Masz rację aborcja to bardzo delikatny temat, zwłaszcza na forum o poronieniach. Z jednej strony oburzamy się na lekarzy i położne, które nie potrafią uszanować naszego bólu po poronieniu, że nie rozumieją, że straciliśmy dziecko. Z drugiej strony odczłowieczamy zarodki i twierdzimy, że kobieta ma prawo do aborcji, bo to jej ciało, jej zarodek, a nie nowe samodzielne życie. 

Dla mnie to mord. Przepraszam jeśli używam zbyt mocnych słów -współczuję tym co z gwałtu miały zrodzić swoje dzieci, niechciane, niekochane, ale to DZIECI, maleńkie bezbronne dzidziusie, istoty ludzkie, żywe, czujące. Ja wiedząc że ktoś jest w ciąży, choćby jej nie było widać, mam świadomość że ma w sobie życie, małego dzidziusia, z rękoma, nogami, z oczkami, z buźką, ze wszystkim, jakim prawem ma je mordować, bo życie tego maleństwa to przypadek, trauma dla matki, wspomnienie przemocy...16 letnia koleżanka siostry mojego m też zabiła swoje dziecko, jak się dowiedziałam popłynęły mi po twarzy łzy, zdałam sobie sprawę że świat jest taki zły, że ludzie są źli, a kobiety tracą resztki swojej kobiecości

 Mnie chodzi bardziej o sytuację "tak kobietom" bez względu na wszystko, skoro mają swoje ciało i wiedzą jak są stworzone to moim zdanie powinno się je uczyć przede wszystkim odpowiedzialności za swoje ciało, a nie w razie wpadki -no problem, bo przeciez do 12 tc może sobie zdecydować co z tą wpadką zrobić... Dla mnie to jest nie do przyjęcia! W ogóle nie czytałam petycji, nie zamierzam i nie będę podpisywać. Jak mogę spokojnie rozpatrywać za i przeciw aborcji, skoro moje dziecko nie miało okazji dożyć do odpowiedniego tc i muszę jak wilczyca walczyć o to aby w ogóle było uznane dzieckiem. Abym w ogóle mogła liczyć na jakiekolwiek współczucie, abym miała prawo płakać, wspominać, przeżywać żałobę, aby moja strata była traktowana na równi ze stratami dużo większych dzieci, abym ja była postrzegana jako matka która straciła dziecko, a nie wariatka, histeryczka czy przewrażliwiona dziewczyna....

 Po feminizmie spodziewałabym się uświadamiania kobiet, jaka to ogromna odpowiedzialność. Wpajania dumy, że taką rolę nam wyznaczono i szacunku do siebie, własnego ciała oraz do innych kobiet. Szczególnie w obecnych czasach, które promują życie szybkie, byle jakie, oparte na ulotnej przyjemności.Tak, mówię z punktu widzenia katoliczki, ale mam ten komfort, że pomysł KK na życie kobiety naprawdę mi się podoba. I jestem przekonana, że model proponowany przez KK jest atrakcyjny dla wielu osób, które deklarują się jako niewierzące. Aborcja jest stara jak świat i przyzwyczailiśmy się do jej istnienia, ale obecnie, przy technikach, pozwalających stwierdzić, że życie zaczyna się od poczęcia najwyższy czas zmądrzeć i inaczej kształtować świadomość ludzi. Co do łatwiej dostępnej, refundowanej antykoncepcji - w sytuacji, gdy państwo obcina z dnia na dzień środki na leki niezbędne choćby takim chorym na SM do normalnego funkcjonowania, gdy oszczędza na protezach, workach stomijnych i podstawowych zabiegach rehabilitacyjnych, śmiech pusty mnie ogarnia. Seks jest bardzo ważny w życiu człowieka, ale - umówmy się - bez niego można przez jakiś czas funkcjonować. Zwłaszcza, jeśli jest się w stabilnym związku opartym na miłości (która kobieta o czymś takim nie marzy w pewnym momencie? Ech, no i znowu ten KK ma niezły pomysł na życie, co?) A jeśli ktoś nie może się powstrzymać i musi na okrągło, no to niech to uwzględni w swoim prywatnym budżecie zamiast wyciągać rękę do państwa, które i tak ledwo dycha. I zdycha, bo przyrost naturalny też jest marny. W tej sytuacji państwo, refundujące środki, które mają dalej ten przyrost ograniczać, strzelałoby sobie w stopę.

Dla mnie każda aborcja, to NIE DLA DZIECKA. Dlatego tak bardzo mnie dziwi, że takie incjatywy są popierane przez kobiety, które są niepłodne.


Według powyższych słów i odczuć moich niepłodnych koleżanek powinnam w chwili odebrania telefonu od J. rzucić słuchawką. Jestem niepłodna do kurwy nędzy. Moja macica jest uświęcona comiesięcznym oczekiwaniem na dwukomórkowe życie poczęte, które ułoży się bezpiecznie w endometrium i będziemy żyć długo oraz szczęśliwie. Stanowcze NIE dla morderczyń aborcjonistek, które nie umieją docenić wagi daru sprezentowanego przez los.
Ale ja tak nie pomyślałam wówczas, ani nie myślę obecnie.

*

W układzie słonecznym prokreacyjnego zdrowia kobiet występuje pięć planet.
Pierwsza to planeta dziewczynek przed inicjacją seksualną. Tej planety dotyczą takie zagadnienia jak edukacja seksualna, profilaktyka chorób przenoszonych drogą płciową, szczepienia przeciwko HPV i wiedza  o zabezpieczeniu płodności na przyszłość.
Zanim mała dziewczynka zacznie eksplorować następną planetę powinna otrzymać wiedzę, która zapewni jej bezpieczeństwo na kolejnych etapach życia.
Kolejną planetą jest planeta kobiet aktywnych seksualnie, nie planujących dziecka. Tej grupy dotyczą takie zagadnienia jak edukacja seksualna, regularnie wykonywana cytologia, badania piersi, dostępna antykoncepcja i aborcja.
Trzecią planetą jest planeta kobiet planujących dziecko tu i teraz. Mają prawo do dobrej opieki w czasie ciąży, godnego przeżycia poronienia i do godnego porodu. Mają prawo do sześciu tygodni połogu. Mają prawo do godności, jako matki adopcyjne.
Czwartą planetą jest planeta tych, które chcą dziecko tu i teraz, ale nie mogą go mieć. Mają prawo do dobrego prawa reprodukcyjnego chroniącego ich zdrowie i bezpieczeństwo. Do systemowego leczenia niepłodności metodami zaawansowanymi. Do wyboru sposobu leczenia.
Piąta planeta to planeta kobiet po menopauzie.
Potrzebują dostępności hormonalnej terapii zastępczej, bezpłatnej mammografii, regularnych i ogólnodostępnych badań zdrowotnych.
Kiedy mała dziewczynka przychodzi na świat rozpościera się przed nią wszechświat możliwości. Trzydzieści lat później z własnego wyboru ląduje na jednej z planet i kolonizuje ją ogłaszając, że układ solarny dotyczy tylko tej jednej planety, a mieszkanki pozostałych muszą sobie radzić same, bo ich problemy nie są tak ważne jak jej własne.

*

Rozmawiałam z J. około godziny, mówiła głównie ona. O tym, że nie może mieć tego dziecka. Że je pożegnała. Że napisała do niego list wyjaśniając, dlaczego nie jest w stanie go urodzić. Że nie tak miało być i że to jest jedyne wyjście. Że boi się, że coś pójdzie nie tak i nikt jej nie udzieli pomocy.
Że ciężko jest żegnać swoją ciążę w zupełnej samotności, w cichym domu i w niepewności co do dalszego ciągu.

*

W tym roku odbył się już trzeci Kongres Kobiet cieszący się bardzo dobrą medialną renomą, mający coraz większe znaczenie społeczne i polityczne. W jego ramach odbyły się dwadzieścia dwa panele dyskusyjne. Kwestie zdrowotne były reprezentowane przez jeden panel, w dodatku w wersji bardzo okrojonej i sprowadzonej do tematyki in vitro i edukacji seksualnej.
Z pozostałych dwudziestu jeden paneli dziewięć dotyczyło przedsiębiorczości kobiet, dwa- roli kobiety jako matki, trzy- kultury i edukacji. Pozostałe zagospodarowywały pojedyncze tematy takie jak ustawa o związkach partnerskich czy przemoc wobec kobiet.
Z pewnością wszystkich uraduje informacja, że kolejny, IV Kongres Kobiet będzie poświęcony przedsiębiorczości kobiet, gdyż- tu luźny cytat z osoby decyzyjnej- zdrowie kobiet i tak mieści się w przedsiębiorczości, bo każda przesiębiorcza kobieta jest kobietą i ma zdrowie (kolejkę grogu za błyskotliwość).

*

Kilka miesięcy temu ponownie odwiedziła mnie J. Przyjechała ze swoim malutkim dzieckiem, drugim dzieckiem. Urodzonym w nowym, stabilnym związku z P.
Zdążyłam zjeść pół szarlotki i wypić co najmniej cztery kawy, kiedy J. wróciła do tamtej rozmowy telefonicznej.
Słuchałam jej parę minut, kiedy uświadomiłam sobie, że ona mi się  t ł u m a c z y.
Tłumaczy z tego, że kilka lat temu zdecydowała się przerwać ciążę. Że nie dała rady urodzić tamtego dziecka, że nie była w stanie sobie poradzić, że...
Do cholery, w jakim popieprzonym kraju przyszło nam żyć, skoro kobiety w nim mieszkające czują się zobowiązane do tłumaczenia z tego, że w chwili przeżywania swojego wewnętrznego dramatu sięgają po telefon wybierając numer innej kobiety w nadziei otrzymania zwykłego ludzkiego wsparcia? Czy właśnie nie od tego jestem, aby dać wysłuchanie i zrozumienie drugiej kobiecie, która mnie prosi o pomoc? Czy nie od tego  p o w i n n y ś m y   być wszystkie?


W całej tej bitwie nie chodzi o aborcję ani in vitro, chodzi o to, że uczy się nas, abyśmy miały w dupie los i potrzeby tych, którzy nie doświadczają tego, co my.
Zdrada kobiet jest premiowana i podciąga się pod ją wartości pisane dużymi literami. Tak jakby nie można było wesprzeć i zrozumieć nie akceptując jednocześnie samego działania, ale akceptując prawo do jego wyboru. Wytrwale wspiera się nas w tym przekonaniu od najmłodszych lat dzieląc starannie świat na getta matek, niematek, dziewcząt czy emerytek.
Tymczasem kobietą jest się całe życie, ma się jedną macicę, dwa jajniki, dwie piersi. Co dziesiąta z nas choruje na endometriozę. Co czwarta ma problem z zajściem w ciążę. Niemal wszystkie dorosłe kobiety współżyją. Większość ma dzieci. Kilkadziesiąt tysięcy co roku przerywa ciążę.
Pomiędzy planetami krążą regularne promy, możemy kupować na nie bilety z odkrytymi twarzami, nie musimy  się ukrywać.
Nawet jeśli wielu zależy na tym, abyśmy w to wierzyły i chciały za to umierać.

*

Tytuł tej notki wcale nie jest przewrotny, jest wzięciem na sztandar tego, co Tomasz Terlikowski i jemu podobni starają się zohydzić, czym próbują mnie i inne kobiety upokorzyć. Co próbują uczynić obiektem moich wyjaśnień i ekskjuzów, abym się tłumaczyła, dlaczego nie stoję w jednym rzędzie z aborcjonistkami.
I abym, oczywiście, odcięła się od tego niecnego procederu zaznaczając, że co złego to nie ja.
Ale ja się nie wstydzę tego, że jestem kobietą i że przyjaźnię się z kobietami, które inni nazywają aborcjonistkami, niepłodnymi, wielodzietnymi, bezdzietnymi, katoliczkami i buddystkami. Otóż ja twierdzę, że to po prostu kobiety. Źle się dzieje, kiedy własna choroba lub doświadczenie określają trwale naszą tożsamość, a jeszcze gorzej, kiedy zaczynamy wierzyć w taki przekaz i posługiwać się nim wobec innych kobiet.
Mam nadzieję, że i one nie wstydzą się mnie.
Wzajemnie grzeszymy otwartością  i przyznajemy się do siebie, nawet jeśli nie podobają nam się nasze indywidualne decyzje.
Więc, Panie Tomaszu, niech Panu będzie, że aborcja to in vitro oraz vice versa.

Poza tym bardzo kocham dzieci, oczywiście głównie własne, ale nie tylko. Chętnie dobiłabym do czwórki. Boli mnie, że aborcja się wydarza i boli mnie, że istnieją przyczyny, dla których dalej będzie się wydarzać.
Chciałabym, aby ludzie posiadający dzieci się nie rozwodzili, bo jest to dla dzieci dramat, jako rozwódka wiem o tym dobrze.
I w ogóle świat Frondy mi pasuje, to znaczy ten deklaratywny świat uśmiechniętych dzieci, wielodzietnych rodzin, wspólnego dłubania pierniczków i ozdób na choinkę.
Ale, drogie Frajerki piszące o "sile i pięknie naturalnej kobiecości", o "walczeniu jak wilczyca, aby moje dziecko mogło być nazwane dzieckiem", o "seksie, bez którego można funkcjonować- a jeśli nie to należy uwzględnić to w swoim budżecie, a nie wyciągać rękę do państwa, które ledwo dycha", niestety nie możecie domagać się szacunku do własnych brzuchów, jeśli przy tym pogardzacie cudzymi brzuchami. Nie da się pluć na macicę i udawać, że naszej własnej to nie dotyczy.

Wyrzucanie z układu słonecznego innych stanów zdrowotnych i emocjonalnych niż nasz stan, skutkuje tym, że zawsze reprezentujecie tylko kilka procent stojących za Wami kobiet.
Tymczasem kobiet w Polsce jest dwadzieścia milionów, większość z nich skutecznie daje się podszczuwać na inne kobiety w przekonaniu, że jeśli tylko będą grzeczne to wydepczą dla siebie samych łaskawość ustawodawców, pracodawców, losu, sąsiadów i boga.
Od lat jednak wypracowują jedynie coraz głębsze frajerstwo kończące się samotnością w pustym mieszkaniu, bo daleka znajoma staje się bliższa niż własna matka i siostra, które powinny w trudnej chwili  trzymać za rękę i po prostu być.
Nie będą i nie staną Wami, jeśli Wy nie staniecie za nimi dając im prawo do odczuwania swojego brzucha tak, jak tego pragną, jak potrafią i jak chcą. Nawet jeśli ich spojrzenie jest krańcowo odmienne od Waszego.
Nawet jeśli same stosujecie Naturalne Metody Planowania Rodziny, uważacie aborcję za czyn naganny moralnie, nie podejdziecie do in vitro i wierzycie w sens czystości przedmałżeńskiej.
Jeżeli chcecie uszanowania waszej żałoby po utraconym dziecku uszanujcie również to, że dla innej kobiety jej płód nie jest dzieckiem, po którym będzie przeżywać żałobę.
Ciąża nie jest karą, a macierzyństwo nie jest pokutą. Różnorodność nie jest sodomią i gomorią, świat nie obróci się w proch jeśli przyznacie innym kobietom prawo do decydowania o sobie. To one będą żyć z konsekwencjami swoich wyborów, nie wy. Warto zatem dać im możliwość podjęcia takich wyborów, za które odpowiedzialność udźwigną.


Tak więc jeżeli chcesz mi powiedzieć, że zawartość mojego brzucha jest dobrem narodowym, a zawartości brzuchów innych kobiet powinnam pilnować jak relikwii, chcę ci odpowiedzieć "spierdalaj".
Jeśli chcesz mi powiedzieć, że moja empatia powinna ograniczać się tylko do mieszkanek mojej planety, bo kolonistki innych planet same mają pić piwo, którego nawarzyły, chcę ci powiedzieć "spierdalaj".
Jeśli zaś namawiasz mnie, abym w trosce o własną dupę i interes swojej grupy społecznej zdradzała interesy innych kobiet- chcę Ci powiedzieć "spierdalaj", bo na nic innego nie zasługujesz.

Natomiast księdzu doktorowi habilitowanemu Kieniewiczowi, który na łamach Naszego Dziennika był łaskaw podzielić się głęboką myślą:

Jeśli chodzi o dzieci, które zostały zabite w wyniku aborcji czy in vitro, są zbawione na mocy męczeństwa, ponieważ są ochrzczone w swojej krwi. Podobnie jak Święci Młodziankowie z Betlejem, wyznają one Chrystusa nie ustami, lecz śmiercią.

Chciałam usłużnie podpowiedzieć, że godna rozważenia wydaje mi się także koncepcja ochrzczenia abortowanego płodu pobożnej żydówki, zresztą czemu nie pójdziemy dalej: może wszystkie poronione płody katoliczek są w istocie uświęcane krwawą szahadą w środku macicy i włączane do wspólnoty muzułmańskiej?
Dlaczego właściwie nie rozszerzyć tej tupeciarskiej uzurpacji na inne wyznania?

Żadna instytucja wyznaniowa, publiczna ani prywatna nie ma prawa zawłaszczać tego, co do niej nie należy. W tym brzuchów mężczyzn i kobiet, ich rąk i nóg, abortowanych i poronionych płodów ciężarnych, które nie wyznają ustami ani krwią Chrystusa i nie życzą sobie udostępniania ich ciała dowolnie świętej ideolo spod znaku krzyża, gwiazdy Dawida, półksiężyca i czego sobie jeszcze wujenka zawinszuje.
Jest to kolejny dobry powód, aby powiedzieć "spierdalajcie" wszystkim tym, którzy usiłują to zrobić i jeszcze lepszy, abyśmy, bracia i siostry, nie dawali się robić w konia.